Co można robić w Poraju przez trzy dni, czyli przydługi felieton organizatora wycieczki
W dniach 23 – 25 maja odbyła się wycieczka integracyjna pierwszoklasistów naszego Liceum, w której wzięli udział wszyscy uczniowie klasy B oraz znaczna część klasy A.
Spotkaliśmy się na dworcu PKP w Dąbrowie Górniczej, skąd po niespełna godzinie wygodnej podróży dotarliśmy do nieodległego przecież Poraja. Czekał nas czterokilometrowy spacer do położonego nad zalewem Poraj ośrodka wypoczynkowego „Leśna Radość”, więc zbierając siły, wstąpiliśmy do delikatesów na lody :). Ośrodek, jak sama nazwa wskazuje, położony jest w lesie, co objawiło nam się soczyście majowymi odcieniami zieleni, rozkwitającymi rabatami kwiatów, a w uszach, szalonym wręcz śpiewem ptaków.
Po zakwaterowaniu w wygodnych pokojach i krótkim odpoczynku przystąpiliśmy do właściwej realizacji programu wycieczki, tj. rozmaitych aktywności integracyjnych.
Jeszcze przed obiadem poszliśmy nad zalew, gdzie niemal kakofonicznym rechotem zaskoczyły nas żaby. Gody płazów, z powodu antropopresji i związanych z nią zmian środowiskowych, to zjawisko niestety coraz trudniejsze do uchwycenia, a w naszych miejskich dżunglach, wręcz niemożliwe. Czas nad wodą upłyną na rozmowach, gonitwach i żartach, a także kryminalnych emocjach związanych z grą w „Mafię”.
Popołudnie i wczesny wieczór wypełniliśmy sobie zajęciami sportowymi w podgrupach. Powietrze przecinało, początkowo może i niezdarnie, ale z czasem coraz lepiej, rotujące frisbee. Wysłużony Wilson do siatkówki pełnił wszelkie funkcje do jakich może być używany sprzęt nazywany piłką. Byli też tacy, którzy kontemplowali czar majowego pejzażu oraz swoje towarzystwo. Ciekawą atrakcją wieczoru było podpatrywanie grających w futnet, czyli w siatkonogę, młodych piłkarzy Rakowa Częstochowa, którzy w „Leśnej Radości” mają swoją bursę.
Tak minął dzień pierwszy i wieczór.
Drugiego dnia, po śniadaniu i sprawnym przygotowaniu, wyruszyliśmy na dłuższy spacer. Leśnymi ścieżkami i nasypem wału okrążyliśmy porajskie jezioro, by po trzech godzinach i pokonaniu 12 km zdążyć akurat na obiad. Wędrówka, mimo właściwie pomijalnej deniwelacji, nie należała do najłatwiejszych, bo wschodni oraz północny brzeg zalewu to teren odkryty, a tego dnia nieźle wiało. Nieco więc zmęczeni po obiedzie ucięliśmy sobie sjestę.
Późniejsze popołudnie upłynęło nam podobnie jak pierwszego dnia, ale wieczór nieco się już różnił, bowiem zasadnicza kolacja składała się tylko z zimnej płyty, gdyż na 19:30 zaplanowaliśmy ognisko z kiełbaskami. Nie każdy wiedział, jak ma piec swoją kiełbaskę, ale krótki instruktarz załatwił sprawę i „danie” udało się wszystkim.
Zanim całkowicie się ściemniło znaleźli się jeszcze tacy, którzy pomimo pełnych żołądków, postanowili poeksploatować Wilsona.
Tak miną dzień drugi i wieczór.
Trzeci dzień zagospodarowaliśmy wycieczką do pobliskiego Olsztyna. Zadowoleni z warunków hotelowych, posiłków, otoczenia oraz infrastruktury sportowej ośrodka wykwaterowaliśmy się przed 11. Wynajętym busem pojechaliśmy pod olsztyński zamek, skąd po przerwie na przysłowiową kawę, powędrowaliśmy na nazywaną również Małym Giewontem, górę Biakło.
Dwie godziny później skorzystaliśmy z gościny słynnej w Olsztynie pizzerii „Pod Zamkiem”. Najedzeni wróciliśmy do naszego busa, który sprawnie odwiózł nas do Dąbrowy Górniczej.
Tak minął dzień trzeci i cała wycieczka, a wszystko to było dobre 🙂